Dwa lata wystarczyły, by WFP stał się największym świętem rzemieślniczego piwa w Polsce. Rozwój festiwalu to odzwierciedlenie rozwoju rynku piwa w naszym kraju. Prowadząc tradycyjny już wykład na WFP na temat craftowej sceny przytoczyłem przykład największego w USA Great American Beer Festival. Gdy zaczynał w roku 1982, przyciągnął 800 osób, które mogły spróbować 47 piw z 24 browarów. Zeszłoroczna edycja zgromadziła ok. 60 tysięcy uczestników i 756 (!) browarów, które zaoferowały właściwie niepoliczalną już liczbę piw. Czy taki sam los czeka nas w Warszawie?
Powiem tak – o liczbę nowych inicjatyw nie ma się co martwić. Nie wiem co prawda czy wobec coraz większych mocy rzemieślniczych browarów uda się osiągnąć w przeciągu dekady przewidywaną przeze mnie liczbę 500 browarów. Jednak tak czy inaczej, podaż będzie wysoka. Problemem jest baza czyli liczba konsumentów skłonnych sięgać po rzemieślnicze piwo. Z obserwacji poczynionych na festiwalu sądzę, że zmierzamy w dobrą stronę. Spotkałem znajome twarze z zupełnie innych kręgów zainteresowań. Na płatnych degustacjach pojawiły się osoby, które zaczynały dopiero poznawanie złożonego piwnego świata. To cieszy. Z drugiej strony odczuwam lekkie zmęczenie materiału. Ja czułem się już lekko przytłoczony liczbą piw i wystawców. Nie było absolutnie mowy, by w ciągu tych trzech dni pojawić się na wszystkich stoiskach. Co w takim razie musi czuć osoba, która pojawia się na takiej imprezie po raz pierwszy? Tutaj plus za pojawienie się instytucji Piwnego Doradcy, ale mam wrażenie, że ludzie obawiali się korzystania z ich wiedzy. Frekwencja według wstępnych wyliczeń oscylowała wokół ubiegłorocznej październikowej edycji. Ale skoro nie ma wzrostu a pojawili się ludzie nowi, to chyba zabrakło tych starych…
Może potrzebny jest jakiś motyw przewodni, który usystematyzuje wystawców lub piwa? W tej kwestii bardzo dobrym pomysłem jest strefa newcomers czyli nowych browarów. Można było tam poczuć bardziej kameralną atmosferę, za którą tęskni chyba już coraz więcej miłośników piwa. Bo ja, szczerze mówiąc, czuję się lekko sfrustrowany widząc tyle znajomych osób z którymi nie ma czasu na spokojną pogawędkę. W ogóle mam wrażenie, że zbyt duża mnogość atrakcji i piw jest przeciwskuteczna dla odczucia satysfakcji z uczestnictwa w piwnym festiwalu.
Generalnie rozważania na temat 5 edycji Warszawskiego Festiwalu Piwa można by sprowadzić do marudzenia sytego i znudzonego już trochę beergeeka. Kiedyś było tak, że trwające zbyt krótko festiwale pozostawiały uczucie niedosytu. To było siłą napędowa do rozwoju, do ciągłego wzrostu. Teraz też spotkałem się z opiniami (przede wszystkim wystawców), że festiwal trwa o jeden dzień za długo. Może jest tak, że taki festiwal to przede wszystkim frajda dla osób poznających świat piwa? A weterani potrzebują nowej ekscytacji, bo formuła i otoczenie pozostaje ciągle te same?
Czy zatem oczekuję po WFP zmian? Niekoniecznie, skoro coś działa dobrze, to może nie warto przy tym manipulować. Myślę po prostu, że warto by pojawiały się w Warszawie i okolicy też trochę mniejsze, lokalne inicjatywy (typu 100% Craft czy Mazovia Craft).
Niezależnie od powyższych uwag Warszawski Festiwal Piwa to impreza, gdzie można spotkać absolutną czołówkę polskiego rzemiosła i spróbować najszerszego wachlarza topowych piw. A o piwach, które zrobiły na mnie największe wrażenie przeczytacie już wkrótce 🙂
PS. Dzięki za wszystkie dobre słowa, które usłyszałem od Was podczas festiwalu. Do zobaczenia na kolejnych piwnych imprezach!
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie…
Podobne
Drogi Michale !
W pełni się z Tobą zgadzam:Polski kraft przeżywa obecnie zmęczenie materiału!
Porobiły się kliki jedni nie gadają z drugimi?
A pijane bełkoczące ryje z czapkami z krową chodzą za tobą jak uporczywy smród z szamba!
Ale to podobno sami sędziowie piwni znawcy i dobrzy znajomi????
Padaka!?
Ten z krowa na głowie to podobno strasznie irytujący typ 🙂