Rok 2016 to czas przeorganizowania kalendarza piwnych festiwali. Jedne imprezy znikają, inne się pojawiają. Do tych pierwszych należą festiwale w Rzeszowie (Craft Beerweek), Poznaniu (Browar FEST), Łebie (Festiwal Prawdziwego Piwa) czy Krakowie (Krakowski Festiwal Piwa, wiosenna edycja Beerweek Festival). Nie ma ich albo z powodu niezadowalającej frekwencji, utraty dotychczasowej lokalizacji albo osobistych powodów organizatorów. W tym kontekście ciekawe było, jak poradzą sobie imprezy, które zaliczyły udany debiut w poprzednim sezonie. Niewątpliwie do nich zalicza się bydgoska BeerGoszcz, która poprzednio zaskoczyła sporą frekwencją. Z tamtej edycji wyciągnięto wnioski. Teraz wydłużono czas trwania do całego weekendu oraz zaproszono większą liczbę wystawców, którzy zajęli obręb całej płyty hali Łuczniczki (w poprzedniej edycji było to 2/3 powierzchni). Pojawił się też bogatszy program prelekcji, dyskusja którą miałem przyjemność moderować oraz występy zespołów muzycznych. Jak to wszystko zagrało w praktyce?
Po pierwsze – pogoda. Wiadomo że na festiwalach to ona rozdaje karty. Nie inaczej było i w tym wypadku. Trzy dni pełnego słońca i temperatury grubo powyżej dwudziestu stopni. A impreza w hali. Co normalny człowiek robi w weekend w takiej sytuacji? Jedzie w plener. Ewentualnie na plenerowy festiwal piwa…Niestety, przy naszych uwarunkowaniach klimatycznych nawet w maju zawsze bezpieczniej będzie wynająć halę niż sprawić sobie festiwal w klimacie deszczowego WFDP z roku 2013. Mam wrażenie, że słoneczna pogoda miała wpływ na zmniejszenie spodziewanej frekwencji.
Po drugie – liczba wystawców. Wiadomo, że dla odwiedzającego festiwal i dla organizatora zasada jest prosta. Im więcej, tym lepiej. Dla wystawiających się – już niekoniecznie. Ciekaw jestem, kiedy zostanie obliczona optymalna liczba kranów na szacowaną liczbę uczestników. Skok z liczby wystawców 7 na edycji pierwszej do 35 okazał się jednak zbyt duży. W każdym razie zbyt duży przy frekwencji obserwowanej w sobotę wczesnym popołudniem i przez całą niedzielę. Zgodnie z przewidywaniem, późnym popołudniem w piątek i sobotę aż do zamknięcia odwiedzających nie brakowało. Niektórzy jednak odnieśli wrażenie, że ludzie są zbyt zajęci graniem w planszówki czy na konsolach niż próbowaniem kolejnych piw…
Wnioski? Przede wszystkim rezygnacja z niedzieli. Tu zawsze była padaka i nie ma co ciągnąć na festiwalach tematu niedziel. Chociaż czekaj – wtedy zawsze sprzedawały się butelki 😛 Także imprezę zaczynamy w piątek po południu, a niedziela to co najwyżej trwający gdzieś after. Na przykład na GrillGoszczy czyli pierwszej edycji nocnego craftowego grillowania zorganizowanego przez ekipy m.in. Brokreacji (Marcin Szymański – pomysłodawca nazwy), PiwoWarowni, Stu Mostów i Chmielarium 🙂 Warto też zawęzić liczbę wystawców zwracając uwagę, aby na festiwalu obecne były przede wszystkim bezpośrednio browary rzemieślnicze. Oni nierzadko przemierzają pół Polski, by móc bezpośrednio polewać i opowiadać o swoim piwie. Także szacunek dla nich, że na BeerGoszczy się pojawili.
Nie ulega jednak wątpliwości, że przez ostatni rok Bydgoszcz z pustyni stała się oazą (o czym Janek Okulewicz mówił w swojej prezentacji „Z pustyni do oazy. Historia Bydgoskiej Piwnej Pustyni” i skąd zaczerpnąłem tytuł wpisu). Są tu dwa wielokrany, jest prężne środowisko domowych piwowarów, jest i BeerGoszcz, która już na stałe wpisała się w kalendarz piwnych festiwali. Mam nadzieję, że znów spotkamy się na edycji jesiennej!
A co dobrego lało się z kranów na BeerGoszczy?
Zacznijmy się piwa festiwalowego powtórnie uwarzonego przez Hopium. Tyle że teraz nie była to mocna 16-tka ale takie właśnie za jakim optowałem – sesyjna 12-tka. Hopium potrafi zrobić świetną amerykańską pszenicę – na poprzedniej edycji było to Werbenny Hill z werbeną. Teraz za to był John Limon z limonką i bazylią. Rześkie, umiarkowanie kwaskowe z fantastycznie świeżym aromatem bazylii i limonki. Świetne!
Obowiązkowo trzeba było spróbować piw z dopiero co uruchomionego bydgoskiego browaru Osowa Góra. Zawsze powtarzam, że początki bywają trudne ale nie spodziewałem się, że 2 miesięczny pils o nazwie Bydgoskie Sesyjne, będzie prezentował perfekcyjną wręcz formę! Chmielony marynką i czeskiem żatcem, był czysty w aromacie i smaku i z optymalną goryczką. Mam nadzieję, że uda się go powtórzyć właśnie w takiej postaci. Pozostałe piwa Osowej były solidne, takie jakich się spodziewam po startującym browarze. Dlatego tak dużym zaskoczeniem był dla mnie tak wyborny pils, który jakby nie było jest jednym z trudniejszych stylów.
Kolejne piwo, które wywarło na mnie wrażenie to Hapan polsko-fińskiej kooperacji Wąsosz/Humalove. Ich poprzednie piwo czyli extra stout z borówką i płatkami z beczki po sherry w ogóle mi nie podszedł. Teraz 180° zmiana. Brzoskwinia i agrest w aromacie, a w smaku maksymalnie rześka kwaskowość od rzeczonych owoców i lactobacillusa. Fantastycznie pijalne piwo, w dodatku o ekstrakcie tylko 10 ballingów. Takich piw na festiwalach nam trzeba!
Klasę pokazała PINTA. Najpierw spróbowałem powtórnie uwarzonego Kwasu Alfa, który zapoczątkował tę fantastyczną serię kwasów. Pierwszy niuch i zaskoczenie – aromat jest taki, jakby ktoś otworzył torbę z granulatem! W smaku również wyrazista goryczka. Zatem druga warka niewiele ma wspólnego z pierwowzorem, to bardziej hoppy sour. Ale właściwie dlaczego nie, skoro użyty został świeżutki, świetnie pachnący i smakujący nowozelandzki Green Bullet? Ale gwoździem programu na stoisku było Brett IPA. W aromacie lekkie funky za to w smaku wyraźny rześki cytrus i zadziwiająca gęstość, jakby dodano tu świeżego soku. Super!
Koniecznie kilka słów trzeba powiedzieć o browarze Przystanek Tleń, którego autorskie piwa miałem okazję pić po raz pierwszy (bo uwarzony tu Zefir Olimpu już zaliczyłem). Cóż się okazało? Witbier był zaskakująco klarowny ale odpowiednio kolendrowy w aromacie i smaku. Brak siarki w polskich witkach to ciągle rzadkość. Bardzo przyjemny był też 4-miesięczny Porter 19° z nutą tytoniu, odpowiednio zaznaczoną czekoladą i perfekcyjnie ukrytym alkoholem.
Po trudach degustacji nieoceniony stał się Coffee Stout uwarzony w toruńskim Olbrachcie będący efektem współpracy Grzegorza Durtana z kontraktowego Deer Bear i domowego piwowara Pawła Żywieckiego. Totalnie kawowe w aromacie, po pierwszym łyku dawało boską błogość pełni kawowego smaku i kofeinowej mocy. Fantastyczny, wzorcowy kawowy stout! Jakby co, receptura jest na kontrze w cenie piwa 🙂
Przyjemnie zaskoczył Bard z Profesji swym świeżym i mocnym chmielowy aromatem. Treściwa, solidna APA. Nie zaskoczył mnie z kolei Very Bloody Berliner z Piwnego Podziemia, który po raz pierwszy zasmakował mi na poprzedniej, wrześniowej edycji. Tutaj bez zmian panuje fantastyczny, przywracający siły kwaskowy miks aronii i lactobacillusa.
Na koniec solidne woltaże. Leżakowy rok czasu Porter 24° od Chmielarium zauroczył kaskadowym efektem przy nalewaniu. Tak jaki próbowane w listopadzie na PTP miało wyraźny charakter ciemnych owoców. No i Rye RIS od Stu Mostów – druga warka. Czekoladowe, wytrawne, mocno ekstraktywne, wręcz gęste, z idealnie ułożonym alkoholem. Cztery miesiące leżakowania. Taki jest czas oczekiwania na świetnego RISa 🙂
Oczywiście próbowałem zdecydowanie więcej ale notatek brak, a pamięć okazuje się zawodna, szczególnie przy takim bogactwie wyboru. Dziękuję wszystkim z którymi miałem okazję spotkać się i porozmawiać. Do zobaczenia!
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Podobne
No i sukces, bo Koreb nie wyprzedał swoich piw jak poprzednio…
Może się lepiej przygotowali? Ludzie brali, w końcu 6 pln za pół litra!
Właśnie poprzednio wykupili, bo było tanio, nawet chyba było po 5 PLN. Ale tym razem przy większym wyborze ludzie jednak się rozproszyli i cena nie była aż taką przeszkodą. W każdym razie brawo – Docent twarzą Beergoszczy. Ten pomysł z Grillgoszczą niezły, może nawet można by go jakoś tak bardziej oficjalnie zaprezentować i kontynuować…
Cały urok GrillGoszczy polegał właśnie na tym, że była to impreza nieoficjalna i półlegalna 😉 Zobaczymy jak się to rozwinie, miejmy nadzieję że na edycji jesiennej wieczór nie będzie mroźny 😉
Pierwszy raz byłem na festiwalu piwa. Świetna impra. Teraz cię czaję na Hevelkę.
Tak było na poprzedniej, debiutanckiej edycji Hevelki 🙂
https://polskieminibrowary.pl/2015/06/30/hevelka-czyli-trojmiasto-dolacza-do-festiwalowej-karuzeli/