Funky Fest już na dobre zadomowił się we współczesnym imprezowym kalendarzu. Pierwsza edycja miała miejsce po koniec ubiegłorocznych wakacji, druga chwilę przed długim jesienno-zimowo-wiosennym lockdownem. Teraz, niedługo po poluzowaniu restrykcji, mamy edycję numer trzy.

Ja się cieszę, że fest doszedł do skutku. Kilka miesięcy temu mówiło się, że Hala Gwardii definitywnie idzie do generalnego remontu, a po jego zakończeniu ma zostać wyłoniony w przetargu nowy operator. Niechybnie oznaczałoby to los podobny do Hali Koszyki, która stała się mekką modnych nowomiejskich bywalców. Ja natomiast niezmiernie sobie cenię autentyczny, trochę zmurszały klimat murów jednej z mirowskich hal.

Okazało się też, że wbrew pozorom festiwal pod dachem w czerwcu, to decyzja jak najbardziej racjonalna w Polsce. Akurat w weekend nastąpiło załamanie pogody i na równolegle odbywający się plenerowy festiwal na terenie praskiego Konesera, wskutek oberwania chmury, nie dotarliśmy. Dzięki temu pobyliśmy dłużej na FF.

Nie ma wątpliwości co do tego, że Funky Fest to impreza sprofilowana pod birgiczków. Mnóstwo piw do próbowania zarówno w formie lanej (84 pozycje) jak i na próbki 100 ml z butelek (40 pozycji). Imponująca liczba jak na względnie niewielkie stoisko ustawione w centralnym miejscu hali. Patrząc na selekcję piw lanych miałem stosunkowo proste zadanie. W zalewie piw z dodatkami, słodko-kwaśnych czy powyżej 8% alkoholu, wybór miałem nieskomplikowany. I czułem się z tym jak najbardziej komfortowo.

Co mi najbardziej posmakowało? Niespodzianek nie było: rewelacyjne w kategorii NZ Pils The Betty Story od PINTY i ekscytująco odchmielowo owocowe Hoppy Crew: How To Sell? Soczyste ale i wytrawne zarazem FAM od Nepomucena w intrygującym substylu Hazy West Coast IPA. Świeżutkie i aromatyczne Hocki Klocki NE IPA od Hopito. Z zagranicznych spróbowałem jedynie dwóch ale takich, które zapadły w pamięć. Paweł Leszczyński ze swej podróży do Islandii przywiózł piwo Hvalur 2 z browaru Stedji. Dodatek robi wrażenie: jądra wieloryba wędzone w wysuszonych owczych odchodach. Słysząc o wielorybie spodziewałem się morskich akcentów, ale smak i aromat był przejęty był przez przyjemną, bukową w charakterze wędzonkę. Z kolei Grzesiek Korcz poczęstował Organic Geuze: Natur-Elle z Lambiek Fabriek. Rześkie, lekkie w odbiorze z rewelacyjną odbrettową derką i bez cienia octu.

Rdzeniem imprezy jednak były spotkania i rozmowy z dawno nie widzianymi znajomymi z branży i nie tylko. W tej kwestii tylko jedna niedoskonałość Hali Gwardii – zbyt mało miejsc siedzących. Uzyskanie dostępu do stołu wiązało się z niechybnym trzymaniem miejscówki aż do samego końca.

Posłuchajcie jakie plany na kolejne festy mają Grzesiek Korcz i Karol Mizielski!

 

3 komentarze »

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.