To naprawdę zadziwiające, że do tej pory nie pojawił się u mnie wpis dotyczący tego miejsca. Ale tak to już jest, że gdy krajobraz stolicy zapełniony został dziesiątkami wielokranów, sentyment wzbudzają miejsca w których bywało się jeszcze przed piwną rewolucją. Problem polega na tym, że albo lokali tych już nie ma albo serwują to, co wtedy było najlepsze. Czyli przykładowo jabłonowskiego Belfasta. Średnia atrakcja.

Na tym tle wyróżnia się Bar Pod Kopytem. Nazwa jak najbardziej uzasadniona – przylega on bowiem do stadniny koni Agmaja. Na kranach sześć czeskich piw – cztery Skaláki z browaru Rohozec, jedna Polička i Pilsner Urquell. I tu sprawa najważniejsza czyli stosunek jakości do ceny. Nigdzie w Warszawie nie dostaniemy takiego piwa z beczki w takiej cenie. Lany Skalák 11-tka za 6 zł za duże? Rewelacja. I tak już jest od roku 2012!

Oczywiście nie może się obejść bez minusów. Właściwie to minusów dodatnich. Bar Pod Kopytem to lokal plenerowy więc od października do końca kwietnia nie macie tu czego szukać. W pogodne weekendy z kolei może być problem ze znalezieniem wolnego miejsca. No i last but not least – „zły właściciel”. Osoby nieobeznane z „charakternym” podejściem właściciela do klienteli mogą poczuć się urażone. Ale to właśnie takie osoby za barem nadawały (i nadają nadal) koloryt lokalom i budują ich autentyczność. Oby nadal istniały takie miejsca na piwnej mapie stolicy.

Bar pod Kopytem, Warszawa, Wybrzeże Gdyńskie 2

Facebook

6 komentarzy »

  1. Byłem tam nie raz, nie dwa … Moja córka chodzi na koniki do Agmaji a ja na nią czekam godzinkę …. Dania z grilla pyszne, porcje zacne, a ceny bardzo przystępne. A do grilla czeska dziesiąteczka za 6 zł/0,5 z kija (jak dawniej mawiano) – dziesiątka podobno słabsza (procentowo) niż wspomniana w art. 11-tka – ale mi poprostu smakuje 🙂 A właściciel, hmmmm zacny chłop, ale faktycznie potrafi przywitać klienta (jak mnie ostatnio) słowami: „szybciej się decyduj bo przeszkadzasz! Tu emocje są, a ty akurat teraz zamawiasz” 🙂 Dodam, że wraz z kolegą oglądał właśnie heroiczną walkę Macieja Bodnara (duże ekrany w barze to też plus), który przez 25 kilometrów 11 etapu Tour de France samotnie uciekał peletonowi. Niestety Polak został złapany przez sprinterów na 300 metrów przed metą 😦 Przy okazji polecam zacnego szefa Baru i jego Szefa kuchni/grilla.

  2. sorki miało być „pozdrawiam” a nie „polecam” ale niech już będzie, więc POLECAM i POZDRAWIAM szefa Baru i Szefa kuchni/grilla

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.