Z tego wpisu wiecie już, że przystawka przed głównym daniem odbiła mi się nie tyle mocną czkawką co monstrualnym kacem. Cóż, widocznie inauguracja festiwalowego sezonu, kiedy spotyka się długo niewidzianych znajomych wymaga ofiar…Następnego dnia zmuszony byłem wynająć pokój na godziny, aby przed 17 złapać jeszcze trochę bioregeneracji. Gdy o 17:20 wsiadłem do tramwaju i ten zepsuł się w połowie trasy stwierdziłem, że od rana wszystko idzie nie tak 😛 Po dwóch kilometrach marszu do Zaklętych Rewirów i półgodzinnym oczekiwaniu w kolejce po odbiór pakietu w końcu dostałem się do środka. Ludzi mnóstwo, ale do licznie rozstawionych rollbarów kolejek na szczęście nie było.
Na pierwszy strzał wziąłem rzecz obowiązkową w sytuacji syndromu dnia wczorajszego czyli Tenacious Blackberry – jeżynowy kwas z SzałPiwu. Orzeźwiająco owocowo kwaśny, z zauważalnym dzikim motywem brettów i lekko słodkawym finiszem. Świetne, zresztą tak jak i większość szałpiwowych kwasów. Ok, pierwszy krok ku dobrej formie osiągnięty. Postanowiłem zatem przemieścić się na górę do głównej sali, gdzie za nalewakami urzędowali przedstawiciele browarów.
Tu początkowo czekał mnie lekki zawód. Zarówno Labirytm Nepomucena jak i Hop Laaga Pinty nie dorównywały poprzednim warkom i zniechęcały nieprzyjemną, gryzącą goryczką. Na tym tle wyróżniał się Hopsbant Fresh IPA Birbanta, który może nie porażał obiecaną świeżością ale miał ziołowy, chmielowy aromat i akceptowalną goryczkę. Trochę rozczarował Kociamber SzałPiwu, który miał zbyt wyraźny motyw skórek kiwi. W tej sytuacji stwierdziłem, że zaaplikować trzeba sobie kolejnego kwasa. Z
pomocą przyszedł Piwojad i ich Brettliner czyli berliner weisse z brettami. Obawiałem się jakiejś bomby, a tymczasem piwo było bardzo stonowane zarówno w kwestii natężenia kwasu mlekowego jak motywu „funky”. Elegancko. Potem wróciłem do stoiska Piwojada na witbiera o nazwie Blanka i okazał się on jednym z lepszych krajowych witków jakie miałem okazję pić w ciągu kilku ostatnich miesięcy.
Tymczasem nabrałem ochoty na kontunuację brettowych motywów i skosztowałem Table Bretta od Pinty. Piwo imponowało potężną pianą ale o dziwo, niewiele było tu końsko-zagrodowych akcentów. Dowodem użycia brettów był średnio przyjemny „przepocono-serowy” akcent ale ogólnie piwo sprawiało wrażenie przepuszczonego przez instalację przez którą przed momentem płynął któryś z pintowych kwasów. Wyraźnie wyczuwalny był tu charakterystyczny akcent kwasu mlekowego.
Następnie udałem się do rollbaru ekipy Fabrica RARA. Obydwa oferowane tu piwa były zdominowane przez dodane do nich geekowskie odmiany herbaty i to zdecydowanie pozycje dla wielbicieli łączenia tych dwóch żywiołów. Kolejny przystanek czyli ekipa Hopkinsa. Insomnia czyli extra stout mocno, nawet za mocno przesiąkł dodanymi do niego płatkami śliwy macerowanymi w śliwowicy. Dodatki w piwie zatem tak, ale niekoniecznie w ten sposób, aby samym dodatkiem stało się piwo.
Koło godziny 22 mogłem już przejść do ciężkiej kategorii wagowej – co powiecie na My Name is IBU z BroKreacji? O ile
skarpetowy aromat nie odbiegał od ogólnego poziomu zdecydowanej większości APA/AIPA dostępnych na BGM, to już smak był kwintesencją stylu. Dla niektórych bardzo mocna, dla mnie optymalna, mocna ale krótka goryczka, zero słodyczy, idealna treść. Gdyby poprawić aromat byłoby extra. No właśnie, skoro mowa o przypadłości chmielonych amerykańcami piw to trzeba wyróżnić to, które wg mnie było pod tym względem najlepsze czyli Smashing Stones z Piwoteki. Przyjemny aromat, zbalansowana goryczka, świetna pełnia smaku a przypominam że to 10,5° Blg!
A na koniec piwo, które wywarło na mnie największe wrażenie i w którym wszystkie akcenty były idealnie ułożone – Bimbrownik z Profesji czyli Islay Rye IPA. W aromacie torf i lekka owocowość, która mocniej odzwierciedlona jest w smaku. Całość wytrawna, ze średnio intensywną goryczką. Tak smakowite, że pełny pokal wziąłem jeszcze na drogę!
Zwycięzcą Beer Geek Choice został Szał Piw ze swoim Tenacious Blackberry czyli mój pierwszy wybór tej imprezy. Słusznie. Nagrodą ma być uwarzenie kooperacyjnego piwa wraz ze Stone w ich europejskim browarze w Berlinie. Uzyskaliśmy zapewnienie od chłopaków ze Stone’a, że będzie to sour ale. I tego się trzymajmy!

A jak ogólne wrażenie z imprezy? Poprzednia edycja w której zastosowana opcję „płacisz raz – degustujesz ile chcesz” mnie ominęła. Teraz się śmiałem, że dzięki temu każdy może poczuć się jak Docent – podchodzisz do stoiska i masz nalaną próbkę 😉 Bardzo fajna sprawa, bez zawracania sobie głowy cyzelowaniem żetonów i stania w kolejce po kolejny pakiet. Z drugiej strony w życiu nie wylałem tyle piwa. Sorry, przy tak bogatej ofercie trzeba prowadzić ostrą selekcję, by utrzymać formę. A dzięki piwom, które wypiłem na BGM opuszczałem imprezę w zdecydowanie lepszym stanie niż na nią trafiłem. To się nazywa piwna rezurekcja!
Kolejne BGM najprawdopodobniej dopiero za rok, co za bardzo nie dziwi jeśli robi się imprezę z atrakcjami rozciągniętymi na kilka dni. BGM zawsze odróżniało się od pozostałych piwnych imprez i przyjęta formuła sprawia, że tak pozostaje. Zatem do zobaczenia na kolejnej edycji!
Pinta
Nepomucen
SzałPiw
Birbant
Hopium
Piwojad
Roch
Reden Świętochłowice
Cedric i Marek
Dr Brew i Probus (dawniej PiwoHejt.pl)
1980
Fabrica RARA
Hopkins
BroKreacja
Reden/Kraftwerk
Człowiek-Koń
Profesja
Piwoteka
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Podobne
2 Comments »