7 WFDP – na rozdrożu
Siódma edycja Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa zapisze się w annałach jako czas podziałów. Bo gdy jeszcze na dobre nie opadł kurz po wystawcach zwijających stanowiska na okołostadionowej esplanadzie, już pojawiły się […]
Polskie rzemieślnicze piwa i browary, relacje z imprez i wydarzeń czyli wszystko to, co w świecie polskiego dobrego piwa najważniejsze
Siódma edycja Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa zapisze się w annałach jako czas podziałów. Bo gdy jeszcze na dobre nie opadł kurz po wystawcach zwijających stanowiska na okołostadionowej esplanadzie, już pojawiły się […]
Siódma edycja Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa zapisze się w annałach jako czas podziałów. Bo gdy jeszcze na dobre nie opadł kurz po wystawcach zwijających stanowiska na okołostadionowej esplanadzie, już pojawiły się pierwsze głosy krytycznie oceniające tegoroczną edycję. Co istotne pochodzące z samej branży. Ogółem głos jest taki, że festiwal stał się festynem. Dla mnie żadne zaskoczenie – pisałem już o tym w relacji z zeszłorocznej edycji.
Frekwencja – była dobra. W sobotę 😛 Piątek i niedziela mocno umiarkowanie, przy czym zaskoczony byłem małą ilością ludzi w piątek do otwarciu i względnie wysoką w niedzielne popołudnie. Potem oczywiście ludzie pojechali na mecz. Ogółem nie wystarczyło to, aby większości rzemieślników zapewnić wyjście na zero wobec kosztów wystawienia się. O kosztach logistycznych nie wspominając. Oczywiście były wyjątki na czele z Browarem Widawa. No ale Widawa grała u siebie.
Ten festiwal był potwierdzeniem obrania drogi kolokwialnie mówiąc „ludycznej” z obecnością browarów koncernowych sprzedających piwo nawet po 3,5 zł z butelki (dokładnie były dwa stanowiska: Baltiki i Grimbergena należących do Carlsberga). Marusia stwierdziła, że nie widzi nic nieodpowiedniego w tego typu wystawcach i są oni czymś w stylu pośrednika między koncernowymi eurolagerami a craftami. Trudno się więc dziwić, że w takiej sytuacji trudno było konkurować rzemieślniczym browarom, których większość sprzedawała piwo po 10 zł za duże.
Wydaje się, że czas współuczestnictwa większej ilości browarów z różnych segmentów rynku na jednym festiwalu się już skończył. Interesy (przede wszystkim cenowe) wyglądają na nie do pogodzenia. Konieczne jest jasne określenie profilu imprezy. We Wrocławiu mamy już Beer Geek Madness który zagospodarowuje niszę dla piwnych maniaków i wygląda na to, że Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa stanie się tym czym właściwie był od zawsze – imprezą dla mas, na której wystawiać nie mogą się tylko rozpoznawalne koncernowe eurolagery. Inne koncernówki – jak najbardziej.
Czy to źle? Tyle mówi się o konieczności poszerzania bazy dla browarów rzemieślniczych, gdyż podaż już jakiś czas temu przewyższyła popyt. WFDP przyciągając na festiwal kilka tysięcy zwykłych ludzi, świetnie by się sprawdził w popularyzacji piwowarstwa rzemieślniczego. Tak zresztą było do tej pory. Teraz jednak konkurencja między rzemieślnikami jest tak duża, że dodatkowa obecność koncernowych stanowisk nijak takiej popularyzacji się nie przysługuje.
Na osobną uwagę zasługuje wspomniana już krytyka niektórych ludzi z branży rzemieślniczej. Dla nich bycie na jednym festiwalu z legendarną już pajdą ze smalcem i futrzanymi czapkami to potwarz. O obecności „regionalnych” czy koncernów nie wspominając. Tę krytykę w pewnym stopniu można zrozumieć, szczególnie w tych przypadkach, gdzie stoiska usytuowane były miejscach zdecydowanie gorzej usytuowanych niż te jarmarczne. Widać jednak dążenie do pewnego zamknięcia się w hermetycznym gronie „prawdziwego craftu”.
Jak widzę przyszłość WFDP i ogólnie festiwali? Po pierwsze nastąpi specjalizacja, po drugie regionalizacja. Będą dwa ogólnopolskie: rzemieślniczy Warszawski Festiwal Piwa i ludyczny Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa (właściwie powinny się w tej sytuacji zamienić nazwami). Do tego reszta festiwali regionalnych w miejscowościach, które nie są tak nasycone wielokranami jak Warszawa czy Wrocław. Wydaje się też, że skończyły się czasy nieustającego zarobku podczas festiwali. Ci, którzy nie będą przygotowani na festiwalową obecność pojmowaną jako wydatek marketingowo-wizerunkowy będą rezygnowali lub pojawiali się wyłącznie na odpowiednio sprofilowanych imprezach. Zdecydowanie mocniej warto wypromować na WFDP strefę małych browarów z Wrocławia i okolic. To był dobry pomysł i mam wrażenie, że to on będzie nadawał ton na kolejnej edycji.
Żeby nie zabrzmiało to wszystko zbyt pesymistycznie – mi na 7WFDP się podobało, choć jak mawia klasyk: były niedociągnięcia. Podejrzewam, że ogólnie zadowolona jest też spora liczba zwykłych odwiedzających. Kolejki do stanowisk były właściwie tylko w sobotę, a próbki 200 ml (których chociażby nie ma na festiwalu warszawskim) są optymalne przy tak dużej ilości piw do wyboru.
Truizmem jest od dawna powtarzane stwierdzenie, że piwowarstwo to głównie ludzie z którymi można się spotkać i pogadać. Festiwal jest do tego świetną okazją. Tak też było i w tym roku i te cztery dni upłynęły na niestających rozmowach i naprawdę dobrej zabawie. Szkoda, że na kolejnej edycji może zabraknąć wielu ludzi ze środowiska ale cóż, spotka się ich na innym festiwalu 🙂
A o piwie przy okazji kolejnego wpisu 🙂
DZIEŃ ZERO
DZIEŃ PIERWSZY
DZIEŃ DRUGI
DZIEŃ TRZECI
Trzeba mieć ładnie nasrane w głowie, żeby na festiwalu piwa przeszkadzał chleb ze smalcem. Jedyny zarzut jest taki, że ten chleb był lepiej wyeksponowany niż piwo. Tyle.
Ja uważam, że smalec na imprezach z alkoholem to super sprawa.
Ja uważam natomiast, że brakowało kiszonych ogórków i mortadeli.