Beer Geek Madness 5 – North Side
To już druga edycja BGM, gdzie obowiązywała formuła – płacisz raz, degustujesz ile chcesz. Jak każde rozwiązanie ma to swoje plusy dodatnie i plusy ujemne 😛 Podstawowym argumentem za, jest […]
Polskie rzemieślnicze piwa i browary, relacje z imprez i wydarzeń czyli wszystko to, co w świecie polskiego dobrego piwa najważniejsze
To już druga edycja BGM, gdzie obowiązywała formuła – płacisz raz, degustujesz ile chcesz. Jak każde rozwiązanie ma to swoje plusy dodatnie i plusy ujemne 😛 Podstawowym argumentem za, jest […]
To już druga edycja BGM, gdzie obowiązywała formuła – płacisz raz, degustujesz ile chcesz. Jak każde rozwiązanie ma to swoje plusy dodatnie i plusy ujemne 😛 Podstawowym argumentem za, jest poczucie przebywania w piwnym raju. Wybór piw jest oszałamiający, a Ty możesz je degustować do woli, bez obaw o znikające fundusze. Na BGM stawiło się aż 25 polskich rzemieślników, z których każdy przygotował nowe piwo, a dodatkowo serwował swojego flagowca. Przypomnę, że na poprzedniej edycji było ich szesnastu więc progres jest mocny. Sprawa kolejna to degustacyjne szkło. Jego pojemność to w zależności od wersji 175 lub 195 ml z cechą 100 ml na pojedynczą próbkę. Od dawna wiadomo, że jest to optymalne rozwiązanie na piwne festiwale, pozwalające zachować odpowiednią przytomność umysłu przez cały czas trwania imprezy.
Ale że nie ma rozwiązań idealnych, to przyjrzyjmy się jego mankamentom. Pierwsza kwestia, która rzucała się w oczy to „dehumanizacja procesu”. Kolejki do stanowisk wiły się przez dobre kilka metrów, a obsługa polewała próbki bez jakiejkolwiek nadziei na chwilę wytchnienia. Wyglądało to jak praca na nigdy nie zatrzymującej się taśmie produkcyjnej. Zyskaliśmy dzięki tej obserwacji nowy oksymoron: kraftowa fabryka. Jeśli za rollbarem byłyby średnio rozgarnięte osoby z doświadczeniem w gastronomii, to pewnie nie robiłoby to różnicy. Jednak w sytuacji, gdy na stanowiskach obecni byli piwowarzy dobrze byłoby uciąć z nimi krótką pogawędkę. To plus oldschoolowych festiwali gdzie kolejka nie jest rzeczą permanentną. Sytuacja uległa poprawie, jak to już tradycyjnie na BGM bywa, w momencie uruchomienia kranów z zagranicą. Monstrualna kolejka do Mikkellera porównywalna była do tej widzianej ostatnio na WFP przy polewaniu Samca Alfa. Chociaż nie, była większa…
BGM zawsze był mocny innowacjami wprowadzanymi wraz z kolejną edycją. W tym roku prócz zmiany ilościowej (więcej browarów i co za tym idzie – piw) nastąpiła innowacja w postaci Craft Roastu przeprowadzanego na głównej scenie w prime time. Miałem przyjemność poprowadzić Craft Roast Debiutantów, Kopyr natomiast przesłuchiwał weteranów. Sądzę, że to ciekawsza forma prezentacji wystawców na festiwalowej scenie niż standardowa odpytywanka, a i pokaźne grono słuchaczy świadczyło o tym, że nie wszyscy wybrali ten czas na wrzucenie czegoś na ruszt w strefie gastro 😛
Opisując wrażenia z BGM mam trochę ambiwaletne odczucia. Z jednej strony formuła festiwalu w kwestii ilości i pojemności serwowanego piwa jest z punktu widzenia konsumenta idealna. Jednak tak duży wybór piw w tak krótkim czasie i przy tak dużej ilości uczestników powoduje, że impreza wpisuje się w szereg tych, które są „zbyt duże, by odczuć pełną satysfakcję”. BGM to festiwal na sterydach, gdzie z każdej strony atakuje Cię mnogość bodźców, a czas do końca imprezy upływa zdecydowanie zbyt szybko. Czy odczuwa się przez to niedosyt? Kiedyś rzeczywiście mogło tak być, ale teraz mamy tylko kilka dni odpoczynku przed piwnym maratonem na WFP.
Na pewno ciekawą informacją jest rozpoczęcie współpracy z Wrocławskim Festiwalem Dobrego Piwa na terenie którego przewidziana będzie biletowana Strefa Beer Geek. Jak sprawdzi się ta koncepcja, sprawdzimy już w czerwcu. Póki co można skonstatować, że BGM to niezmiennie czołówka wśród krajowych piwnych festiwali, choć nie da się ukryć, że od jakiegoś czasu coraz większy urok mają bardziej kameralne festiwale.
Last but not least – piwo. Ta edycja upłynęła pod hasłem North Side co oznaczało obecność browarów ze Szwecji (Brekeriet, Dugges Bryggeri), Danii (Mikkeller), Estonii (Põhjala Brewery) oraz zeszłorocznej gwiazdy czyli Stone Brewing Berlin. Klimat północy stanowić miał też o wyborze piwa uwarzonego przez krajowych rzemieślników. Większość z nich zinterpretowała to jako uwarzenie sour ale, czasem z dodatkiem drożdży kveik. Które z nich zapadły mi w pamięć? Z kwasów przede wszystkim Sokowirówka z Zakładowego. Opisywane jako kwaśne leśne ale zwracało uwagę wyraźną kwasowością i owocowością. Super rześkie z kompletnie niewyczuwalnym 5-procentowym alkoholem. Do picia w opór przez cały wieczór 😉 Drugim wyraziście kwaśnym piwem, którego lekki i rześki smak nie pasował do względnie wysokich parametrów (15,5°/5,7%) był Sour Kveik od Beer Brosów. Koniecznie do powtórki.
Ciekawym doświadczeniem były piwa z Browaru Okrętowego, które rzadko można spotkać w formie lanej w stolicy. Nanuk to dwudziestoballingowy porter do którego prócz słodu wędzonego olchą wrzucono płatki dębowe z fragmentów szkieletu XVIII-wiecznego statku odnalezionego na wybrzeżu Bałtyku (!) Kawałki wraku zostały zresztą wystawione na ich stoisku! Maciek i Mirek nie omieszkali jednak wrzucić też i zwykłych płatków, w efekcie czego w aromacie rządził charakterystyczny aromat bourbona, a z intrugującego zapachu wyłowionego z morza wraku nic już nie pozostało. Smak Nanuka rekompensował to rozczarowanie – był zaskakująco delikatny i łagodny. Z kolei Szebeka w historycznym stylu Mersenburger (18°/6,9%) z dodatkiem korzenia gencjany powodowało wręcz cierpnięcie języka od pojawiającej się stopniowo, zdradzieckiej goryczy. Z ekstremów wspomnieć trzeba o Edward Northon z Hopium z dodatkiem papryczki Carolina Reaper. To coś dla fanatyków hardkorowej kapsaicyny choć pamiętajcie, że z każdym dniem będzie ona słabnąć 😛
Kto jeszcze próbował urozmaicać swą ofertę? Profesja serwowała swojego Polarnika (Nordic Kveik IPA) z próbką mocno nachmielonych lodów, z kolei Brokreacja zaproponowała dwie wersje Stockholm Syndrome (Triple IPA) – jedno z aromatami, drugie z chmielem, zestem i sokiem. Niezłą konfuzję można było podłapać przy wąchaniu obydwu próbek, gdyż jedna z nich praktycznie nie miała aromatu…Odważni mogli też poeksperymentować z aromatami na zorganizowanej przez chłopaków Tatrze. Szacun za pomysł!
BGM to nie tylko odjechane eksperymenty. Nie zabrakło dobrych piw z nowofalowej klasyki. Forest IPA z Nepomucena to idealny balans pomiędzy cytrusami, żywicą i stonowaną goryczką. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem było Express IPA od Pinty, którego soczystość, gładkość i intensywny chmielowy aromat kojarzyły się oczywiście z wariantem NE. Jak to osiągnięto? Blendem aromatycznych odmian chmielu opracowanym w Yakima Valley i dodatkowo naturalnie wymrożoną ze świeżo zebranych szyszek Citry czystą lupuliną o nazwie CRYO Hops. Obowiązkowo do powtórki.
Miano najbardziej niesamowicie prezentującego się piwa nie tylko podczas BGM ale i w ogóle w polskim crafcie uzyskał Viking’s Blood z Birbanta. To Blond Ale leżakowane rok w beczce po whisky i przeżerane kolejne dwa miesiące przez „dzikusy”. Na koniec zabarwione koszenilą czyli ciemnoczerwonym barwnikiem pozyskiwanym z wysuszonych, zmielonych meksykańskich owadów zwanych czerwcami kaktusowymi. Piwo swą obfitą pianą i czerwoną barwa przypominało koktajl truskawkowy. Jednak krwiste ślady które pozostawiało jak najbardziej kojarzyły się z krwią. Czy kolejny krok to piwo z prawdziwą krwią? Wydaje się to tylko kwestią czasu 😛
A kto zdobył tytuł Beer Geek Choice? Deer Bear za swoje Gose. Próbowałem je już na końcu i było odpowiednio słone, kwaśne, owocowe. Zdecydowanie do powtórki na spokojnie. Ubiegłoroczny zwycięzca czyli SzałPiw, który warzył ze Stone Brewing Berlin, mógł pochwalić się masakryczną kolejką po wspólne piwo. Berliner Weisse z przytulią wonną było odpowiednio kwaśne, rześkie i na szczęście z tylko śladową ilością dodatku. Przynajmniej takie odniosłem odczucie po łyku tego piwa 😉 Czekam na możliwość jego spróbowania w większej pojemności i oczywiście na kooperację Deer Bear i Dugges Bryggeri. Do zobaczenia na kolejnej edycji BGM!
3 Comments »