FPPNad polskim morzem nie byłem lat kilkanaście. Ostatni raz wizytowałem Hel ale to było poza sezonem i absolutnie nie w celach plażowo-kąpielowych. Bardziej interesowało mnie zobaczenie po raz pierwszy i może ostatni tego półwyspu, zanim nie zniknie pod wodami Bałtyku bezlitośnie atakującymi wtedy ten najbardziej wysunięty na północ fragment Polski. Przez ten czas wielokrotnie byłem na Zatoką Gdańską ale miejscowi podobno nie zaliczają tego akwenu do Morza Bałtyckiego. Zatem teraz przy okazji pierwszej edycji Festiwalu Prawdziwego Piwa nad polski Bałtyk wróciłem.

Festiwal Prawdziwego Piwa odbyć się miał w Łebie i to na pewno było novum na trochę już zmanierowanej scenie piwnych festiwali. Intrygowało mnie połączenie atmosfery nadmorskiego kurortu z festiwalem piwa rzemieślniczego. Kompletnie nie byłem w stanie sobie wyobrazić przeniknięcia świata ludzi jeżdżących nad Bałtyk aby smażyć się godzinami na plaży i jak najtańszym kosztem wprowadzać alkohol do organizmu z imprezą oferującą wyszukane smakowo i cokolwiek nie tanie piwa rzemieślnicze.

LebaŁeba okazała się klasycznym nadmorskim kurortem z tysiącami ludźmi na ulicach, które nawet nie zostały zamknięte dla ruchu i przekształcone w deptaki, z dziesiątkami straganów oferujących kolorową tandetę, z kolejnymi dziesiątkami przeróżnych smażalni oraz dwoma lokalami z lepszym piwem. Jeden z Amberem, drugi z krajowym craftem tyle że w butelce i po 14 złotych. Szkoda gadać…Za to w prawie każdym przybytku spożywczo-gastronomicznym wisiały reklamy pseudoregionalnego Łebskiego z Witnicy…Najfajniejsza atmosfera panowała w porcie, gdzie cumowały rybackie kutry a z ich pokładów unosił się specyficzny zapach morskiej ryby. To była właściwie jedyna autentyczna rzecz w tej miejscowości.

Jak w takiej sytuacji przeniknęły się te dwa światy? Otóż się nie przeniknęły. Teren Festiwalu Prawdziwego Piwa znajdował się lekko na uboczu, kilka minut od głównych szlaków Łeby. Był ogrodzony a za wejście na jego teren obowiązywała opłata trzech złoty. Z punktu widzenia odwiedzających warunki komfortowe – mnóstwo dobrego piwa, obecni czołowi piwowarzy a ludzi dookoła niewielu. Oczywiście wystawcy do takiej sytuacji podeszli odwrotnie. Dzienna sprzedaż wielu z nich oscylowała wokół beczki piwa. Pod tym względem klęska.

fot. Festiwal Prawdziwego Piwa
fot. Festiwal Prawdziwego Piwa

Jakie były powody niskiej frekwencji? Po pierwsze samo miejsce akcji czyli Łeba. Może i zabrakło większej promocji imprezy ale może to kwestia braku zainteresowania piwem rzemieślniczym ze strony przebywających tu na urlopach ludzi? Czy przeniesienie imprezy bliżej centrum i otwarcie jej dla mas byłoby rozwiązaniem? Wątpię. Skończyło by się na masowym spożywaniu zakupionych w pobliskim sklepie koncerniaków i uprzykrzaniem życia ludzi naprawdę piwem zainteresowanych. Swoje zrobił też koszmarny upał. Przez pierwsze dwa dni festiwal mógłby się rozpoczynać właściwie od 16. Wtedy dopiero temperatura spadała trochę niżej od tej panującej w rozgrzanym piecu. Pod tym względem sytuacja przypominała mi trochę rzeszowski Craft Beerweek gdzie temperatury na pewno miały wpływ na niską frekwencję w ciągu dnia. W końcu sprawa współpracy pomiędzy organizatorami. Wydaje się, że AleBrowar mógł zrobić więcej w kwestii podpowiedzi w jaki sposób przyciągnąć ludzi na taki festiwal, bo niewątpliwie czołówkę polskiego craftu przyciągnąć się udało. Okazuje się, że obecność czołowych polskich craftowców nie zapewnia automatycznie sukcesu sprzedażowego. To chyba niezła nauczka dla tych, którzy kontestują sens obecności na innych festiwalach, które mimo braku topowych browarów są odwiedzane przez tysiące miłośników dobrego piwa.

Jaka będzie przyszłość Festiwalu Prawdziwego Piwa? Organizatorzy wysłuchali od wystawców wiele cierpkich słów i ta impreza w Łebie odbywać się już raczej nie będzie. Jest plan na jakąś inną miejscowość nad polskim morzem ale czy coś z tego wyjdzie – zobaczymy za rok. Tymczasem próba przekonania przeciętnego urlopowicza spędzającego czas nad Bałtykiem do prawdziwego piwa spaliła na panewce.

PS. Kilka słów na temat degustacji już wkrótce, zresztą na bieżąco pokazują się materiały wideo z festiwalu na YT!

Dzień pierwszy

Dzień drugi

Dzień trzeci

12 komentarzy »

  1. Promocja festiwalu była bardzo słaba. Choć w takiej miejscowości turystycznej to wystarczy na tydzień przed imprezą, na wjeździe do miasta wstawić jeden konkretny baner plus dobrze oznaczyć miejsce festiwalu i na mieście powiesić plakaty lub na deptaku wręczać ulotki z informacjami. Impreza nie mogła też liczyć za bardzo na lokalnych miłośników piwa, bo w samej Łebie takich prawie nie ma a ludzie z Trójmiasta to po części na urlopach, a Ci którzy zostali to mają dużo powodów, aby nie jechać do Łeby w tak słoneczny weekend.
    Na pewno festiwal dużo zyskałby, gdyby był zlokalizowany w bezpośrednim sąsiedztwie plaży, tak żeby można było z piwem posiedzieć na piasku.
    Poza tym, festiwale piw kraftowych nie są na tyle interesujące dla większości konsumentów piwa, aby chciało im się w taki upał przejść z plaży pewnie z kilometr albo więcej na piwo, kiedy pod nosem jest Żubr i Warka. Kiedy widać tłumy ludzi na festiwalach w W-wie, Krakowie Wrocławiu, Gdańsku czy Poznaniu można niestety dojść do błędnego przekonania, że tak jest w całej Polsce.

    • W luźnych rozmowach pojawiły się pomysły by taki festiwal zrobić na plaży ale po pierwsze woda i alkohol to zdecydowanie niebezpieczne połączenie, a po drugie chyba trudno wynająć i zamknąć fragment plaży, które w Polsce mają status publicznych o ile dobrze się orientuję. Otwarte imprezy w kurortach raczej nie wchodzą w grę z powodów które przytoczyłem w tekście…

  2. Moim skromny zdaniem festiwal w Łebie miał ogromną szansę ale oznakowanie i reklama nie zagrała. Byłem w Stegnie na wakacjach i tam mnóstwo ludzi piło piwa rzemieślnicze w knajpie, tak więc tłumaczenie, że ludzie przyjeżdżający nad polskie morze to nie „target”. Target – tylko trzeba do niego trafić – wystarczyłoby 5 gości w megafonami na plaży na ten przykład zapraszających na festiwal…Do tego na każdym kroku, latarni itp powinny być plakaty plus rozdawanie na mieście-głównym trakcie ulotek. Do tego opłata nawet niewielka jednak zniechęca – szczególnie jeżeli miałaby wejść cała rodzina powiedzmy 4 osobowa. Tak więc argumenty docenta do mnie nie trafiają, na tyle tysięcy ludzi co było w Łebie wystarczy, żeby przyszło 10% aby był sukces. trzeba jednak do nich trafić i nie pobierać opłaty za wstęp.

  3. i nie rozumiem tego strachu i tej pogardy do zwykłych ludzi która się po raz kolejny przewija. W Leśnicy festiwal był otwarty, owszem było sporo ludzi z Harnasiem ale…co z tego. Dzięki temu część tych co przyszła z puszkami zaczęła próbować inne piwa. Nie bójmy się ludzi, nawet jeżeli będzie to festyn a nie uabuubeergeekimpreza, z tej masy robi się chleb…

    • Mi to bardziej wygląda na przesyt i delikatny pstryczek w nos rzemieślniczej sceny w Polsce – we Wrocławiu craft już się tak super nie sprzedaje i bez problemu można kupić piwo, które jest z rok temu schodziło na pniu zaraz po dostawie (nie mówię tutaj o limitowanym przybytkach jak np. Imperator). Dla mnie głównym powodem takiego stanu rzeczy są:
      – absurdalnie wysokie ceny w stosunku do naszych zarobków,
      – niska jakość i brak przewidywalności – co warka to w butelce co innego,
      – pogoń za nowościami – zamiast skupić się na 5 piwach i je należycie pielęgnować, by nie traciły na poziomie, rzemieślnicy co 3 dni wypuszczają na rynek coś nowego, nie koniecznie dobrego i ciekawego.

      Piwa do których chętnie wracam bez obaw o ich jakość mógłbym zliczyć na palcach dwóch rak, co przy ilości piw jakie wypluwa z siebie craft w Polsce jest delikatnie rzecz biorąc ilością kompromitującą.

    • Przecież to środowisko kisi się we własnym sosie. Kółko wzajemnej adoracji patrzące z pogardą na nowe inicjatywy. Pseudoblogerzy (nie piszę o Docencie, którego czytam i szanuję, czy Kopyrze, dzięki któremu wielu ludzi zaczęło przygodę z craftem), którym wydaje się że są super znawcami a jeszcze rok temu sami pili perłę . Browary, które mają w dupie rozwój rynku bo i tak na pniu sprzedają to co wyprodukują. Takiego przerostu ego jak w tej branży nie ma chyba nigdzie. Któryś z gości festiwalu w Łebie napisał, że tylko z piwowarem browaru Brodacz mógł pogadać bo reszta była zajęta gadaniem i piwkowaniem ze sobą. Jeżeli „branżunia” nie zmieni swojego podejścia (a nie ma w tym biznesu więc pewnie nie zmieni) to polski craft dalej będzię się kisił we własnym sosie…

      • To był festyn a nie festiwal. Brak promocji na plaży w sąsiednich miejscowościach i w centum kurortu. Ulotek też pewnie wcześniej nie było.To wszystko robi swoje. I jeszcze jak się słyszy „tu nie idziemy bo są drogie piwa” to wiadomo że miejsce nie trafione bo dzicz chce pić harnasie po 2 zyla a nie piwo 0,3 l za 8,10 czy nawet 15 zł. Obstawiam że jakby festiwal był w Zakopanem też by nie miał szans z taką organizacją .

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.