Nowe otwarcie? Nowa jakość na piwnej scenie? Nazwa tej imprezy coś takiego właśnie sugeruje. Oto mamy pierwszy w Polsce festiwal, gdzie odwiedzający ma możliwość spróbowania przeszło 150 piw domowego wyrobu. Ale moment, przecież to już było. To przecież powrót do tego, co weterani piwnej sceny pamiętają czyli Festiwalu Birofilia. To tam można było spróbować domówek od piwowarów, którzy w roku 2018 w większości zasilają browary rzemieślnicze. Grupa Żywiec zakończyła żywot tej imprezy w roku 2014, ale teraz zorientowała się, że warto wrócić do tego konceptu.

Zatem Polskie Stowarzyszenie Piwowarów Domowych ze wsparciem GŻ zorganizowało festiwal. Jako miejsce zostaje wybrana Warszawa. Słusznie. Dopiero co mówiłem o opcji zorganizowania kolejnego obok WFP piwnego festiwalu w stolicy, odbywającego się w innej formule. Ta impreza świetnie wpisuje się w tę potrzebę. Forma płacisz raz – degustujesz ile chcesz sprawdziła się tu idealnie. Przeszło pięćdziesięciu piwowarów domowych zaprezentowało minimum po trzy swoje piwa, które serwowane były w próbkach ~50 ml. Ja wyselekcjonowałem do spróbowania blisko trzydzieści, głównie w stylu sour ale, brett ale oraz NE IPA. O wyrózniających się piwach za moment, a na razie generalna refleksja. O ile na Festiwalu Birofilia mieliśmy ludzi, którzy kładli podwaliny pod domowe piwowarstwo w Polsce, to teraz nastało już ich kolejne pokolenie. I mam wrażenie, że to co oferują, jest lustrzanym odbiciem rynku piwa rzemieślniczego. Rządzi nowa fala, było mnóstwo IPA oraz sour ale, głównie z owocowym dodatkiem. Klasycznych stylów jak na lekarstwo, w kwestii lagerów zliczyłem…dwa. Czy to źle? Dla mnie nie, bo sam kilka lat temu wołałem o powszechną dostępność lekkich, kwaśnych i orzeźwiających piw. Ale oczekiwanie, że nowe pokolenie piwowarów, nieobciążanych rynkowymi uwarunkowaniami wykreuje nowy trend albo zaprezentuje mniej popularne style, nie znalazło tu potwierdzenia.

Na pewno jednak domowi piwowarzy pokazali nowy trend w samoprezentacji. Tak odjechanych stoisk jak tutaj, to jeszcze nie widziałem. Popatrzcie na foty i docencie trud przygotowany w kreację stoisk. Tutaj nie tylko liczyły się walory smakowe, ale też i wizualne. Bardzo podoba mi się to zaangażowanie i różnorodność. Nie wiem czy to była sugestia organizatora czy własna inicjatywa, ale na pewno uczyniło tę imprezę wyjątkową. W tej kwestii mobilizujący zapewne był konkurs na najlepsze stoisko festiwalu. Dla mnie było to stoisko Rafała Szuplewskiego (Bit Brew) gdzie można było spróbować goryczkowych lub RISowych żelków oraz podziwiać piwne akwarium.

Z rozmów z odwiedzającymi wynikało, że niektórzy spodziewali się tu kameralnej, trochę nerdowej imprezki domowych piwowarów. Okazało się jednak, że cała pula około tysiąca wejściówek została rozprowadzona, a liczne grono odwiedzających kojarzyło się z udanym frekwencyjnie piwnym festiwalem. Ktoś powie – nie ma porównania z największymi. Ale przy tych warunkach lokalowych więcej się już nie dało. I dobrze. Jakość, nie ilość.

Skoro to pierwsza edycja, to nie mogło wszystko pójść idealnie. Takim fakapem była niewydolna klima na pierwszym piętrze. Dla mnie wchodzenie w rejon, gdzie temperatura oscylowała wokół 35 stopni, było jak praca na dachu elektrowni w Czarnobylu dzień po wybuchu reaktora. Przebywasz na terenie góra 10 minut i natychmiast się ewakuujesz, zmieniany przez kolejny zastęp biorobotów. Sytuacja uległa poprawie dopiero pod wieczór, kiedy dojechały wiatraki i spadła temperatura na zewnątrz.

Trochę o piwach, które udało mi się spróbować. Ogółem poziom uważam za wysoki i właściwie nie trafiłem na żadne piwo, które byłoby wadliwe. A patrząc po niektórych pojedynkach ostatniego sezonu Warszawskich Bitew Piwnych, bywa z tym różnie. Na pewno nie wymienię wszystkich, jedynie te które szczególnie zapadły mi w pamięć. Speeder czyli Sour Lemon Ice Cream Ale rewelacyjnie limonkowy i orzeźwiający. Według Janka Gadomskiego (Alderaan brewery) trochę gorszy niż poprzednia warka, a i tak świetny. Kontunuuacją rześkiej kwasowości było morelowo-brzoskiwniowe Sour Ale od Sebastiana Pataja (Browar13). W życiu bym nie powiedział, że to lekkie w odbiorze piwo ma 14 blg° i 5% alko. Iwona Gruszka i Artur Lesiak (Hołda Chmielu) serwowali całą gamę sour ale – w wersji hoppy oraz z owocami (markuja i malina) . Pierwszy raz piłem ich piwo i byłem pod wrażeniem wysokiej jakości wszystkich spróbowanych piw. Lekka zmiana klimatu. Flanders Red Ale od Bartosza Urbaniaka (Browar Sarabanda) zadziwiał łagodną teksturą smaku i solidną owocowością pochodzącą od dodatku wiśni. Jeśli przy wiśniach jesteśmy, nie sposób nie wspomnieć o dwuletnim Krieku od Macieja Ciszewskiego (Cichy Browar). Najbardziej podpasował mi w nim świetny aromat, równoważący wiśnie z nutami funky. Maciej jako jeden z niewielu miał jasnego lagera (Czeska 11). Trochę zabrakło mi w nim ciała i porządniej zaznaczonej goryczki. Ale plus za oferowanie wymagającego w warzeniu dolniaka. Piotr Brzeziński (la brasserie en spirale) prezentował kupażowanego z trzech roczników solera sour ale. Niezły dzikus, choć dla mnie było trochę za dużo octu, który podobnież pochodził z najstarszego rocznikiem piwa (2014). Mam nadzieję spróbować kolejnego kupażu na przyszłorocznym festiwalu.

Niesamowitym piwem było bezalkoholowe APA od Sebastiana Cholewy (Piwne Smaki Stela). Właściwie chyba tylko to piwo było czymś, czego na rynku polskiego rzemiosła brak. Pozbawiona alkoholu, rześka, cytrusowa APA. Klasa! Na osobne i szczególne uznanie zasługuje Szymon Kamiński (GruAle), piwowar Browaru Grudziądz. Jak sam mówił, w pracy trzaska świętą trójcę restauracyjnego browarnictwa zleconą przez szefostwo. Fatalna sprawa, patrząc na poziom jego piw. Berliner Weisse z truskawkami, patrząc po jego klarownej barwie, zadziwiał intensywnością truskawki. Podobne piwo było w ofercie Browaru Stu Mostów, ale jednak było mętne. Z kolei jego NE IPA była najlepszą jaką tu próbowałem. Łagodna, soczysta, o wyraźnych tropikach i cytrusach w aromacie i smaku, ze względnie niewielką goryczką. Potem jeszcze wypiłem sporo fajnych piw (pozdrowienia Gubernia Suwalska, Andromeda, Kalinka&Cerbeer, Cockale) ale bez notatek ciężko było je spamiętać.

Jakie są perspektywy przed Festiwalem Piwowarów Domowych? Na pewno spore. Aż tak spore, że istnieje zagrożenie, że GŻ będzie chciał wykorzystać środowisko do uwiarygodnienia większej wersji festiwalu, poszerzonej o portfolio GŻ. Niektórzy przecież pamiętają jak było na ostatniej edycji Birofilia – rzemieślnicy zostali wyrugowani, zostali domowi oraz zajmujące pół namiotu stoiska GŻ. Jest opcja, że koncernowi decydenci będą chcieli wrócić do tej formy i celować w największy festiwal piwny w stolicy w ogóle. Ja od organizatorów z PSPD otrzymałem zapewnienie, że nie ma opcji, by ten scenariusz uległ realizacji. Trzymam za słowo. Jeśli festiwal pozostanie przy obecnej formule i zrobi coś w kwestią klimy, to będzie to wyjątkowe wydarzenie na polskiej piwnej scenie. Zresztą już jest. W mojej opinii, jak na razie, najciekawsze w roku 2018!

 

8 komentarzy »

  1. Nieskromnie napiszę, że ma on potencjał do pobicia wszystkich innych festiwali piwnych, bo piwowarzy domowi -czyli potencjalni serwujący piwo- to tysiące osób. To może rosnąć, rosnąć i końca nie będzie widać.
    Kiedyś sklep Centrum Piwowarstwa, a kilka lat temu już to było, wyjawił że ma 2000 unikalnych klientów

    • Hipotetycznie można sobie wyobrazić, że w kwestii festiwali piw domowych nastąpić może to co w przypadku rzemieślniczych – centralny festiwal w stolicy grupujący najbardziej renomowanych graczy oraz pomniejsze festiwale grupujące przedstawicieli oddziałów terenowych PSPD. Ale jeden taki festiwal rocznie to minimum.

  2. Patrząc na ten ogrom pozytywnego szaleństwa żałuję jeszcze bardziej, że mnie tam nie było. Choć raczej jako szwendacza niż wystawiacza bo gdzie mi tam w warzeniu do tychże 🙂

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.