Browar restauracyjny nie jest idealnym tłumaczeniem oryginalnego określenia brewpub, ale chodzi o lokale wyposażone w instalację browarniczą, gdzie zdecydowana większość wyprodukowanego piwa sprzedawana jest na miejscu. Amerykańskie browary restauracyjne zdecydowanie różnią się od tych znanych nam z Polski. Już sama aranżacja wnętrza jest inna – warzelnia nie jest wyeksponowana w centralnym miejscu, lecz schowana za szybą lub całkowicie ukryta na zapleczu. Wynika to zapewne z przepisów sanitarnych. Próżno szukać tu miedzianych płaszczy na kadziach – obowiązuje tu surowy i prosty urok ‚nierdzewki’. Asortyment dostępnych piw jest bez porównania większy. Opiera się on na kilku regularnych piwach oraz podobnej liczbie piw rotacyjnych czy sezonowych. Wszystkie brewpuby oferują możliwość degustacji próbek piwa, co przy ich liczbie i różnorodności jest idealnym rozwiązaniem. Kolejną różnicą jest podejście do osoby piwowara. Na palcach jednej ręki można wymienić polskie browary restauracyjne chwalące się nazwiskiem warzącego w nich piwowara. Odnosi się wrażenie, że najważniejszy jest sprzęt (słynny już ‚piwowar Kaspar Schulz’), a nie człowiek. W USA nazwisko piwowara zazwyczaj podawane jest na piwnej karcie i bynajmniej nie służy do firmowania fuszerki. Tak jest, najważniejszą sprawą jest jakość. Wszystkie spróbowane piwa były albo rewelacyjne albo (w przypadku tych regularnych przeznaczonych dla ‚zwykłych ludzi’) solidne. Nie ma żadnych wątpliwości, że tutejsze browary restauracyjne wpisują się w trend nowofalowego piwowarstwa rzemieślniczego. Do brewpubów odnosi się większość uwag poczynionych we wstępie do pierwszej części relacji z DC, a zatem rozpocznijmy zwiedzanie!
Zaczynamy, wydawałoby się, od czegoś, po czym nie należy się spodziewać niczego dobrego. Rock Bottom to sieciówka, w dodatku umiejscowiona w centrum handlowym. Brzmi znajomo? No to już rzut oka na tablicę powoduje uniesienie brwi. 8 rodzajów, w tym dwie pszenice, dwie IPA oraz stout. Zamawiam zestaw 6 piw, jedno z nich jest do swobodnego wyboru. Początek nie jest zbyt zachęcający. Jak się później okazuje, rozpowszechniony w amerykańskich browarach restauracyjnych styl Koelsch to po prostu erzac lagera. Z ciekawych doznań zanotowałem tylko delikatny ziołowy aromat. Dalej jest już lepiej, wit z mocnym curacao, zrównoważona w smaku IPA o fascynującym aromacie, dobrze palony i lekki stout 10°. Warto więc pogadać z piwowarem! Chris Jacques okazał się być przemiłym człowiekiem, chętnie słuchającym opinii o jego piwie. Zdziwiło mnie bardzo, że w sieciowym browarze, podlegającym zapewne jednolitemu marketingowi ma on wolną rękę w decyzjach odnośnie piw specjalnych. Byłem pierwszą osobą, która spróbowała jego 14° Smoked Pumpkin Porter. Początkowo mocno palony i wytrawny, po ogrzaniu okazał swe lekko słodkawe dyniowe dopełnienie. Powiedziałem, że jedyną wadą tego piwa jest brak piany, po czym zobaczyłem, że piwo nosi nazwę ‚The headless porter’ 😉 W Rock Bottom dwa piwa dostępne są z casku czyli z beczek w których przeprowadzana jest refermentacja, a piwo serwowane jest bez dodatku azotu lub CO2. Jednym z nich było Brown Rye Ale chmielone Simcoe i powiem Wam, że to był jeden ze wspanialszych piwnych aromatów jakie miałem przyjemność odczuć. W smaku już bardziej ‚brownowo’ czyli z delikatną słodową nutą i bardzo niskim wysyceniem. Cholernie jestem ciekaw, czy w pozostałych lokalizacjach Rock Bottom można napić się takich specjałów jak tutaj.
Kolejnym odwiedzonym miejscem był Mad Fox, zlokalizowany jakieś 4 mile od Rock Bottom (akurat przejście piechotą jest idealną metodą na przetrzeźwienie). Tutaj również zacząłem od zestawu sampli, w skład którego zalicza się cztery dowolnie wybrane piwa. Zaskoczyła mnie klarowność piw ale to tak dla zmyłki. Już pierwsza z zestawu Ambassador Session IPA zaskoczyła intensywnością smaku i profilem zbliżonym do APA. Punkinator okazał się być stylowym, lekko słodkawym pumpkinem. ‚Kropkę na i’ postawiło jednak Two Hemispheres wet hopped IPA, chmielone świeżą szyszką Galaxy i Citry. Ta intensywna żywiczność jest do osiągnięcia wyłącznie przy świeżej szyszce! Nie pozostało nic innego jak rozmowa z głównym piwowarem. Charlie Buettner mimo, że zbierał się już do domu, poświęcił mi czas i pokazał urządzenia zainstalowane na zapleczu. Wysokie 35 hektolitrowe tankofermentory robiły wrażenie i zapytałem czy jakąś ilość piwa przekazują poza lokal. Okazało się, że wszystko wypijane jest na miejscu. Jednak najlepsze miało nadejść – ściana z drewnianymi beczkami widoczna po lewej stronie od wejścia nie była tylko na pokaz. Tam rzeczywiście leżakowało piwo w beczkach po burgundzie, brandy oraz winie cabernet sauvignon. Charlie poczęstował mnie szkockim Wee Heavy, za którym nie przepadam i które odrzucało swoją alkoholową dominantą w aromacie i smaku. Za to Black Saison leżakowany 3 miesiące w beczce po cabernet urzekał swoim kwaskowym, orzeźwiającym profilem. Rewelacyjny sour! Pełną listę piw uwarzonych dotychczas w Mad Foxie możecie zobaczyć tutaj. Robi wrażenie!
Kolejnego dnia przyszła kolej na brewpuby znajdujące się w samym centrum Waszyngtonu. Capitol City udało mi się odwiedzić nawet kilka razy. Za pierwszym razem spróbowałem jednego z regularnych piw, wydawałoby się, że sprofilowanych pod przeciętnego spijacza piwa. Nic z tych rzeczy – Riders Pale Ale przyatakował solidną goryczką i jego reklamowe określenie ‚it’s perfect for all hopheads’ nie jest ni krztynę naciągane. Przy kolejnej wizycie wziąłem Prohibition Porter i tu mały zonk, bo temperatura była zdecydowanie zbyt niska. Ale po ogrzaniu wszystko tu jest jak należy, z odpowiednią czekoladą, kawą i palonością. Przyszła też kolej na sample, tak jak w Mad Fox można zamówić dowolne cztery próbki, ja zdecydowałem się na piwa sezonowe. Zaczęło się nieźle, od Smoketotoberfest czyli świetnego wędzonego marzena, ale na łopatki powaliło mnie Hoperation Pink Robust IPA. Prócz Columbusa, Cascede’a, Simcoe oraz Citry dodano tu różowego grejpfruta. Cytrusowy aromat był wprost boski! W piątkowy wieczór w Capitol City kłębi się nieustannie napływający tłum ludzi. Cieszy, że dobre piwo ma takie wzięcie. Zaznaczyć trzeba, że to jedyny brewpub w DC, który bierze piwo z innej swojej lokalizacji, a mianowicie z Shirlington.
Gdy zaraz obok Iron Horse (opisanego w części pierwszej) zobaczyłem dość ekskluzywnie wyglądające wejście do District ChopHouse stwierdziłem, że panuje tu zbytni formalizm i pewnie to nie mój zakres cenowy. Okazało się jednak, że tak jak wszędzie obowiązuje happy hour, a przy barze kłębi się gromada ludzi, którzy po pracy wpadli wychylić szklankę albo i więcej. Zacząłem od bardzo dobrego weizena, którego jedyną wadą była skąpa piana. Potem przyszła kolej na IPA. Była ona tak wyśmienicie intensywna i zgodna z duchem craft, że aż nie pasowała do tego dość wytwornego miejsca. Sesję zakończyłem oatmeal stoutem, który mogł pochawlić się okazałą czapą piany, dobrą palonością i lekkim słodkawym dopełnieniem. Szkoda, że serwowano go w zbyt niskiej temperaturze…Przez tę nasiadówkę przy barze okazało się, że minąłem się z piwowarem, a że był akurat piątek i wolny dla niego weekend, nie było już szansy by z nim porozmawiać. W każdym bądź razie jego nazwisko jest napisane na drzwiach wejściowych, rzecz nie do pomyślenia w Polsce…
A skoro o Europie mowa, to dla tych, którzy stęsknią się za lagerami rozwiązaniem może być sieciowy browar restauracyjny Gordon Biersch. Jak sama nazwa wskazuje, celuje on style charakterystyczne dla niemieckiej tradycji piwowarskiej. Miałem ochotę na hefeweizena, jednak gdy okazało się, że jego cena w happy hour wynosi 4.95 USD podziękowałem i udałem się w dalszą drogę, wszak wybór w Waszyngtonie jest, jak widzicie, całkiem niezły.
W kolejnym odcinku sama esencja craftu czyli browary rzemieślnicze umieszczone w halach w odległych dzielnicach Washington DC!
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie…
Podobne