Co nowego można jeszcze napisać o Beer Geek Madness? To już siódma edycja jednej z najbardziej ciekawych imprez w kraju. To dla mnie od lat otwarcie festiwalowego sezonu i chwila zachłyśnięcia się wiosną, która we Wrocławiu pojawia się najwcześniej. Niezmiennie zadziwia umiejętność wbicia się BGM w idealne okienko pogodowe. Było to o tyle ważne, że w tym roku po raz pierwszy impreza formalnie wyszła na zewnątrz. W ustawionym przez Zaklętymi Rewirami namiocie urządzono stanowiska kilku browarów. Mam wrażenie, że zarazem powiększyło to też pulę dostępnych biletów, dzięki czemu w Rewirach kłębiły się prawdziwe tłumy.

Co można wnioskować z wysokiej frekwencji? Po pierwsze, że formuła „płacisz raz, próbujesz ile chcesz” to rzecz bazowa, przyciągająca zainteresowanie piwnych maniaków. Ale równie istotna jest cena pakietów. W przypadku BGM, 149 zł wydaje się być ceną mocno atrakcyjną, biorąc pod uwagę ofertę zarówno zagranicy (kilkanaście browarów z Wielkiej Brytanii, USA, Irlandii i Hiszpanii) jak i aż trzydziestu dwóch krajowych browarów, z których każdy jak zwykle przygotował premierowe piwo.

Przeszło trzydzieści nowych piw już stanowi wyzwanie. Dodatkowo 14 z nich to były rzeczy od 7% alko w górę. Podobnie było na liście zagranicznej. Spośród 77 oferowanych piw, aż 53 miało minimum 7%. W tej sytuacji wspomniałem słowa Grzegorza Korcza, które jak mantrę powtarzał po pierwszej edycji OMBF – nie musisz spróbować wszystkiego. Polecam to rozwiązanie. Ja swoją granicę postawiłem na 7% właśnie.

Co zatem mogę polecić z tej względnie wąskiej palety spróbowanych piw? W telegraficznym skrócie – Amok z Trzech Kumpli to kolejne świetne Hazy IPA, które lada moment pojawi się w szerokiej sprzedaży i pokaże jak ma smakować ten styl w roku 2019. Nimasoku (Sushi Rice APA) od Dwóch Braci intrygowało wodorostowo-glonowymi nutami w aromacie, choć obecność imbiru w smaku nie za bardzo trafiła w mój gust. Ale każde ryżowe warte jest w mojej ocenie uwagi. Hazy Disco od PINTY w puszce prezentowało się i pachniało wybornie, ale nie ma co ukrywać, że lekkie granulatowe pieczenie w gardle było wyczuwalne. Mocno po soczystej  i aromatycznej stronie sytuowało się nowe QDH DIPA od AleBrowaru. Goryczki brak, ale i słodycz mocno umiarkowana. Do powtórki.

Z kategorii „orzeźwiaczy” rewelacyjnie sprawdziły się Acid Rave (Spiced Citrus Gose) od Absztyfikanta oraz Sour IPA z Funky Fluid. To pierwsze cytrynowo-cytrusowe, orzeźwiająco kwaskowe. Z kolei funkfluidowy sour zrobiony został zgodnie z motywem przewodnim tegorocznej edycji (Rage!) czyli prócz bakterii – z dawką kwasu mlekowego, która mocno podkręciła odczuwalną kwaśność.

Ciekawym blendem okazało się Coś Dziwnego z Artezana, „zerżniętego” z 2/3 IPA Nic Dziwnego i 1/3 Brett Cherry Ale BA. To ostatnie określiło charakter piwa – brettowy aromat, wyczuwalne wiśnie plus lżejsza niż w oryginale słodycz. W kwestii dzikusów must try było Wild Side of Yeast z Maltgarden. Solidnie brettowe, kwaskowe, z dobrym malinowym, wytrawnym uzupełnieniem.

Ostatnią kategorią były podkręcone oldschoole. Piwoteka zaprezentowała Krańcówkę na Kurczakach (Cock Ale vs Smoked Ordinary Bitter). Na wersję serwowaną z dodatkiem wywaru z gara (kurczaki, rodzynki i gałka muszkatołowa) się nie zdecydowałem, natomiast wersja czysta była jednym z lepszych, wytrawnych bitterów w krajowym wydaniu, jakie miałem okazję próbować. Szpunt ze swoim Hot or Not (Tea Chilli Milk Ale) idealnie trafił z balansem. W aromacie laspangowa wędzonka, w smaku lekka ciasteczkowość, średnie ciało i przyjemne pikantne rozgrzewanie w gardle. Laktoza na szczęście niewyczuwalna. Beer Bros zaskoczył swoim Perry Porterem. Mocna gruszka w zapachu (bez użycia aromatów), a w smaku konkretna czekolada. Wytrawne, dobrze pijalne!

Trzeba wspomnieć o wygranym plebiscytu publiczności – Beer Geek Choice. Zostało nim I’m Your Barista czyli Coffee Imperial Stout z Maltgarden. Z uwagi na woltaż tylko powąchałem to piwo i aromat kawy był wręcz obłędny. Zachęcam do posłuchania rozmowy z Andrzejem Milerem, którą przeprowadziłem dzień wcześniej.

Tyle o piwie. A jakie krytyczne uwagi można poddać pod rozwagę organizatorom? Przede wszystkim dobór wykonawców scenicznych. O ile przez pierwsze godziny z głośników leciał dynamiczny, całkiem przyswajalny punk, to ci, którzy liczyli na coś podobnego w wykonaniu na żywo, srogo się zawiedli. Występy pani przekraczającej wszelkie normy muzycznego pretensjonalizmu zyskały powszechne wyrazy dezaprobaty. Myślę, że jej występ jednak był czymś gorszym niż zapowiadany, a ostatecznie odwołany konkurs blogery vs publiczność, w którym miałem wziąć udział. Może za rok się uda. Sprawa kolejna – skoro impreza wychodzi na zewnątrz, to może warto byłoby pomyśleć o toitoiach? Kolejki do toalet w pewnym momencie dorównywały tym do stoisk niektórych browarów. Szkoda też, że po raz pierwszy ogłoszenie wyników Beer Geek Choice odbyło się po terminie mojego zwyczajowego powrotu nocnym transportem do Wawy, także tym razem że nie zdążyłem uchwycić zwyciężców w obiektywie.

Wracając do tytułowej kumulacji. Mnóstwo ludzi, mnóstwo piwa. Z niektórymi znajomymi widziałem się tylko w przelocie lub nie widziałem wcale. Bywa i tak. Istotne jest, że w czasach kiedy mówimy o znudzeniu i zmniejszeniu zainteresowania tematem, o coraz trudniejszej sytuacji rynkowej, BGM pokazuje, że rzemiosło trzyma się nieźle. Przynajmniej w swojej enklawie.

 

 

 

 

2 komentarze »

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.