Kontraktowcem być czyli kto tak właściwie zrobił to piwo?
Teksty Kuby z Beervault chyba są jedynymi, które są w stanie zmotywować mnie do polemiki. Tak stało się i tym razem za sprawą wpisu o kontraktowcach. Kuba narzeka na „rozmontowanie […]
Polskie rzemieślnicze piwa i browary, relacje z imprez i wydarzeń czyli wszystko to, co w świecie polskiego dobrego piwa najważniejsze
Teksty Kuby z Beervault chyba są jedynymi, które są w stanie zmotywować mnie do polemiki. Tak stało się i tym razem za sprawą wpisu o kontraktowcach. Kuba narzeka na „rozmontowanie […]
Teksty Kuby z Beervault chyba są jedynymi, które są w stanie zmotywować mnie do polemiki. Tak stało się i tym razem za sprawą wpisu o kontraktowcach. Kuba narzeka na „rozmontowanie tradycji piwowarskiej”. Drzewiej to piwowar wymyślał recepturę, warzył piwo, doglądał procesu fermentacji i leżakowania, a następnie zbierał laury albo odwrotnie – wylewano na niego pomyje za spartolone piwo. Fakt, taki model jest prosty i przejrzysty, wszak nic nie jest lepszym gwarantem porządnego piwa niż podpis piwowara na etykiecie. Zawsze imponował mi ten zwyczaj gdy patrzyłem na piwo czeskie. Formułka „Za kvalitu piva ručí sládek (tu podpis)„ była dowodem, że piwowar nie ucieka przed odpowiedzialnością za jakość i niejako własnym nazwiskiem ją potwierdza.
Teraz za sprawą inicjatyw kontraktowych się to zmieniło. Są sytuacje, że piwowar-zleceniodawca wymyśla recepturę, wysyła ją do browaru-wykonawcy, tam miejscowi piwowarzy warzą piwo i doglądają procesu. Dobrze to czy źle? Źle bo nie wiadomo komu przypisać autorstwo? Nie ma się kto podpisać na etykiecie? Powiem tak: Jeśli receptura jest dobra, browar posiada czystą, sprawną instalację, pracują tam ogarnięci ludzie, którzy taką recepturę przekują w dobre piwo to właściwie nie widzę problemu. Tak wygląda nowofalowe piwowarstwo. W Polsce w większości przypadków to piwowar kontraktowej inicjatywy sam dogląda procesu warzenia, dalszej części już niekoniecznie. Problem polega na kilku rzeczach i według mnie takie są główne bolączki kontraktowego warzenia w Polsce:
Wiadomo, że piwowarzy warzący we własnych browarach lub na instalacjach, które mogą na bieżąco kontrolować to sytuacja optymalna i łatwa do zrozumienia przez konsumenta. To piwo jest dobre lub spartolone dzięki takiemu to a takiemu piwowarowi*. Jednak rewolucję piwną (przynajmniej w Polsce) zawdzięczamy kontraktowcom. I dobrze wiemy, że nawet najlepszym wpadki się zdarzają. Ważne jest by dążyć do sytuacji idealnej: browarów o odpowiedniej technologicznej jakości z kompetentną załogą, dających rezerwę czasową pozwalającą na skorygowanie ewentualnych niedoskonałości w piwie. W osiągnięciu takiego stanu moim zdaniem tkwi większy problem niż w erozji tradycyjnego podejścia – sam wymyślam, sam robię. Zresztą prekursorzy wymyślili już sposób aby radzić sobie z sytuacją – zarówno AleBrowar jak i Pinta ma członka ekipy, który jednocześnie jest pracownikiem browaru w którym warzone są piwa.
Podobno sukces ma wielu ojców. W polskim kontraktowym crafcie to jednak porażka zawsze będzie miała wielu współwinnych. Ale może o to chodzi?
*oczywiście jest jeszcze słynna kwestia zepsucia piwa w całym łańcuchu dystrybucyjnym poprzez nieodpowiednie przechowywanie czy wadliwe serwowanie ale mówię tu w pewien sposób o sytuacji idealnej (zresztą ten temat poruszony był już tutaj)
Trochę ten Kuba szuka dziury w całym. Przecież np. w Polsce większość tych browarów w których warzy się kontraktowo by upadła, albo dalej by walczyli o przetrwanie ze swoim lagerem. To jest zysk obustronny.Poza tym np. jak firma budowlana zatrudnia podwykonawców to dalej ona jest twórcą budowli.
Powiem więcej – te browary które zaczęły wynajmować moce kontraktowcom zobaczyły że nowofalowe piwa dobrze się sprzedają i zaczęły robić własne w tym stylu (np. Browar na Jurze, Witnica). Oczywiście pozostają takie przykłady jak Zodiak, gdzie od dawna nikt nie widział ich własnego piwa – całe moce zapewne idą na kontrakty.